poniedziałek, 25 marca 2013

Świadome przekłamywanie historii

Nie jest niczym nowym iż głównie zachodnia prasa przekształca historię, szkalując Polaków - jest to rzeczą wysoce szkodliwą dla nas i odpowiednie instytucje powinny się zajmować reagowaniem na głoszenie ewidentnej nieprawdy historycznej. 

Prócz artykułów w których celowo zmienia się etymologię słowa nazista, mamy do czynienia z produkcjami filmowymi które rzekomo są oparte na faktach historycznych a w rzeczywistości rozpowszechniają zakłamany obraz. Spora część młodzieży kształci i kreuję sobie opinie historyczną właśnie na takich paszkwilach jak niedawno wydany serial "Nasze matki, nasi ojcowie".

Jak powszechnie wiadomo, kłamstwo powtarzane tysiąckroć, w końcu staje się prawdą i ludzie stopniowo zaczynają wierzyć że to Polacy są odpowiedzialni za rozpętanie II WŚ, że to oni założyli obozy koncentracyjne [nawet obóz w Dachau nazwano polskim] i że to naród Polski jest odpowiedzialny za Holokaust i śmierć  milionów ludzkich istnień. Jest to niebezpieczne tym bardziej iż coraz mniej jest już naocznych świadków i pole do haniebnego manewru dla spekulantów historycznych wzrasta.

Jest to świadome działanie niemieckiej propagandy z pomocą której Niemcy wybielają swój udział w zbrodniach i zrzucają z siebie odpowiedzialność za II Wojnę Światową kosztem Polski.Wpierw stworzono nowy naród który nazwano nazistami więc to nie byli Niemcy a naziści - teraz już nawet nie naziści a Polacy są oskarżani - i tak sukcesywnie posuwamy się z pewną dynamiką naprzód.





Po kliknięciu "Czytaj więcej" można przeczytać artykuł Pana Waldemara Łysiaka z 1994 roku i zapoznać się z jego analizą omawianej sprawy.


AKTUALNE ROZWIĄZYWANIE KWESTII POLSKIEJ





„Jakie dobrodziejstwo ci uczyniłem, 
że mnie tak nienawidzisz?” 
(stara mądrość rabinacka). 

21 maja tego roku [1994], na łamach „Tygodnika Solidarność”, zarzuciłem Adamowi Michnikowi, jego komiltonom i jego wyznawcom, że uprawiają bezwstydny rasizm antypolski. Bezwstydny znaczy: haniebny i szczwany. Haniebny, bo każdy rasizm jest haniebny, wedle słów Napoleona: „Wszelki rasizm to obłęd i łajdactwo”. A szczwany, bo praktykowany metoda złodzieja, który dokonawszy kradzieży krzyczy: „Łapać złodzieja!” i odwraca tym uwagę od siebie. Michnikowcy, praktykując antypolonizm, krzykiem wystawiają rachunki antysemityzmowi polskiemu, który kreuje ich chora mentalność, wedle słów noblisty Isaaca Bashevisa Singera: „Żyd współczesny nie może żyć bez antysemityzmu. Jeśli antysemityzm gdzieś nie istnieje — on go stworzy”. 

Tak więc — pierwszy raz rok temu („Łysiak na łamach 2”), a drugi raz, szerzej i precyzyjniej umotywowane, we wspomnianym numerze „Tysola” — padło słowo rasizm jako oskarżenie przeciwko autentycznym rasistom. Prawda zadała cios kłamstwu noszącemu maskę prawdy, a szerzonemu przez tych, dla których prawdomówność jest balem maskowym tańczonym na grobie etyki i wrażliwości moralnej. Zwyczajnie rzecz została po imieniu nazwana. Dlaczego właśnie przeze mnie? Bo ktoś musiał to wreszcie zrobić. 

Istnieje — lub raczej powinna istnieć — granica wszystkiego. Granice oczerniania Polaków rzekomym antysemityzmem przekroczono wtedy, gdy polskie i zagraniczne media znajdujące sie w rękach Żydów wylansowały tezę, iż jest to antysemityzm ludobójczy. Nad Wisłą gazeta Michnika ogłosiła, że Akowcy w trakcie Powstania Warszawskiego zajmowali się mordowaniem niedobitków z Getta. Nad Sekwaną, Tamizą, Padem, Hudsonem oraz innymi rzekami Zachodu, żydowskie i tzw. „liberalne” (lewicowe) gazety i głośniki wmawiają światu, że Holocaust był częściowo polskim (lub w przeważającej części polskim) dziełem. Ta wieloletnia kampania, ostatnio gwałtownie zdynamizowana, to po prostu mordowanie dobrego imienia narodu, który przez kilka stuleci dawał jedyne bezpieczne schronienie Żydom gnębionym w innych krajach Europy, i który podczas okupacji niemieckiej wylał dużo krwi chroniąc (ukrywając lub odbijając) Żydów eksterminowanych bezlitośnie rękami „nadludzi”, co mieli swastyki tam, gdzie ludzie mają serca. Stara żydowska mądrość pyta: „Jakie dobrodziejstwo ci uczyniłem, że mnie tak nienawidzisz?”. 

Inne porzekadło żydowskie — „Choćby cię mieli zabić, nie przekraczaj pewnych granic” — winno każdego żydowskiego dziennikarza odstręczyć od szkalowania Polaków. Mnie zaś winien odstręczyć od pisania tego artykułu pastisz cytowanej maksymy: nie przekraczaj pewnych granic, bo cię zabiją! Chodzi o granice potulnego milczenia, gdy jest się bitym przez Żydów. Jedno słowo protestu oznacza cywilna śmierć. W „Lepszym” (1990) pisałem: 

„Jakakolwiek polemika z autorami należącymi do grona myślicieli wybranych ściąga na człowieka zarzut antysemityzmu, z którym to zarzutem polemizować nie można w ogóle, bo każde słowo sprzeciwu automatycznie potwierdza tezę oskarżycielską, według tej rytualnej (znanej kinomanom i czytelnikom powieści detektywistycznych) sentencji przy aresztowaniach: «Każde słowo, które pan odtąd powie, będzie wykorzystane przeciwko panu»”. 

Mam jednak zamiar powiedzieć im kilka słów, bo nie można śliny którą pluje oszczerca, łykać spokojnie, lub tylko wycierać, lub udawać, że to letni deszczyk. Gdy szef państwa izraelskiego rzucił w twarz szefowi państwa polskiego kalumnię, iż Polak pije antysemityzm z mlekiem swej matki, nasz prezydent łyknął te trującą ślinę bez słowa protestu. Ja zatem odpowiem, dając sobie prawo przemawiania w imieniu całego narodu, to znaczy w imieniu każdego uczciwego Polaka, a za credo tego wystąpienia biorę druidyjską dewizę: „Prawda przeciw światu!”. Bombastyczne słowa, wiem. Lecz gdy źli ludzie podpalają twój dom żagwią tak makabryczna, jak zafałszowana pamięć o „Shoah”, trzeba głosić alarm używając wielkiego dzwonu. I ja mam prawo być dzwonnikiem. W „Wyspach bezludnych” opublikowałem zdjęcie kilkuletniego żydowskiego chłopczyka, zdjęcie wykonane na terenie hitlerowskiego obozu zagłady. A w „Lepszym” powiedziałem, że ile razy oglądam tę fotografię, tyle razy czuję się Żydem — „do końca mojego życia żadne zdjęcie nie będzie mi tak rozdzierało serca jak ono; ten maluch to mój syn”. Więc kiedy teraz nikczemnicy łżą, że moi dziadkowie i moi ojcowie, moje babcie i moje matki, zamordowali to dziecko, mam obowiązek rozstrzelać kłamstwo prawdą o autentycznych współsprawcach Holocaustu. 

W ciągu pierwszej powojennej dekady prawda o „Ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” przez Niemców była powszechnie znana i powszechnie uznawana, oczywista dla każdego. W drugiej dekadzie zjawili się rewizjoniści-hochsztaplerzy, którzy korzystając z faktu, że czas rozmywa przeszłość i czyni historie mętną wodą do łowienia brudnych ryb, zaczęli prawdę dezawuować. Były to dwie grupy ludzi nienawidzących się wzajemnie — ludzie z dwóch stron barykady. Grupa antysemicka lansowała tezę, iż krematoria i komory gazowe nie istniały na terenie hitlerowskich obozów, tylko zostały zbudowane po wojnie przez aliantów i Żydów w celu skompromitowania Niemców, ergo: te obozy nie były fabrykami śmierci, nie dokonywano tam planowo masowej zagłady. Chociaż wśród kanciarzy propagujących to kłamstwo figurował znany historyk brytyjski (Irving), traktowano je powszechnie jako filonazistowską aberrację, więc nawet zweryfikowanie przed kilku laty liczby oświęcimskich trupów (zamiast 4,5 miliona „tylko” trochę ponad 1 milion ludzi) nie dało wybielaczom hitlerowskiej machiny śmierci wiatru w żagle. Tymczasem rewizjonizm drugiej grupy kłamców, grupy żydowskiej, obarczającej naród polski współodpowiedzialnością za Holocaust, robił karierę bez przeszkód, wszczepiając ludziom Zachodu nieprawdziwą wizję historyczną — świadomość polskiego ludobójstwa. 

Pierwszy etap — przedszkole gigantycznej blagi — był „niewinny”. Wytykano Polakom hańbiącą obojętność wobec masakry Żydów, wobec rzezi, która dokonywała się w Polsce, a więc na oczach Polaków, co interpretowano jako: za przyzwoleniem Polaków. Drugi etap stanowiła eskalacja zarzutów: Polacy, antysemici „en gros”, czuli radość, iż ktoś robi z Żydami porządek, zwłaszcza chłopi polscy, którzy ochoczo dopomagali w tym dziele. Głosy Żydów, których chłopstwo polskie uratowało (głosy mówiące o tym, iż całe wsie wiedziały kto ukrywa Żydów i nikt ich nie wydał), traktowano jako głosy odszczepieńców i wariatów — „myszygene”. Na chłopach się zresztą nie skończyło; coraz częściej padały oskarżenia wobec wszystkich Polaków — wszystkim polskim gojom aplikowano współpracę z niemiecką doktryną i praktyką ludobójstwa. 

Owe wstępne etapy szkalowania narodu polskiego to druga połowa lat 50-ych i lata 60-e, a szkalujące teksty ukazywały sie głównie w Izraelu. Cytuję kilka: 

„Olbrzymia większość chrześcijańskiej ludności w Polsce chętnie współpracowała z Niemcami, kierując się pragnieniem krwi i bezrozumną nienawiścią do Żydów. Żydzi, którym udało sie wymknąć Niemcowi, byli bestialsko mordowani przez polskich chłopów lub wydawani przez nich w ręce Gestapo. A nawet ci chłopi, którzy zdecydowali się ukrywać Żydów, prędzej czy później mordowali ich dla zrabowania majątku. Tak więc wszelkie możliwości ucieczki były od samego początku blokowane przez wrogą ludność”  
(„Yad Washem Studies”, rocznik 1957). 



„Dlaczego właśnie ziemia polska stała się szubienicą dla Żydów? Czy Hitler przypadkowo wybrał do tego Polskę? Czy nie ogólnopolski antysemityzm wpłynął na decyzję Hitlera?” 


(artykuł Chaima Jaanvi w izraelskim dzienniku „Dawar”, 1958)


„Ludność setek polskich miast współpracowała z Niemcami w mordowaniu Żydów i rabowaniu mienia żydowskiego (...) Większość ludności polskiej aktywnie lub pasywnie pomagała Niemcom w wyniszczeniu narodu żydowskiego i w zagarnianiu majątków żydowskich” 
(izraelski dziennik „Lecte Najes”, 1960). 


„Kolaboranci polscy rozmaitej maści zhańbili imię narodu polskiego, usiłując swą zbrodniczą współpracą w eksterminacji Żydów zyskać względy hitlerowskiej zgrai”  

(polskojęzyczny dziennik izraelski „Nowiny i Kurier”, 1963). 


Historycy izraelscy wyrażali wówczas sądy tylko trochę stonowane w porównaniu z wrzaskiem izraelskich mass-mediów. Cytuję pracę Nahuma Blumentala i Josepha Kermisha („Resistence in the Warsaw Ghetto, a Documentary History”, Jerozolima 1965): 

„Stosunek wszystkich warstw społeczeństwa polskiego do gnębienia Żydów przez niemieckiego okupanta był zasadniczo obojętny. Ku naszemu ubolewaniu społeczeństwo polskie patrzyło z całkowitym spokojem na mordowanie Żydów. Większa część polskiej ludności, zaślepiona w swych katolickich poglądach, traktowała eksterminację Żydów jako sprawiedliwą karę za ukrzyżowanie Jezusa. Inni, bardziej trzeźwi, zwali to mordem masowym, traktowali jednak jako słuszne rozwiązanie, które okaże się potem dobrodziejstwem dla odrodzonego państwa polskiego. Nawet Polacy będący przeciwnikami faszystowskiego reżimu i biorący udział w walce zbrojnej z okupantem dzielili ten antyżydowski sąd, twierdząc, że w oswobodzonej Polsce trzeba będzie wystawić Hitlerowi pomnik za uwolnienie jej od Żydów”. 

Kłamliwe idiotyzmy takiego rodzaju, tudzież cytowane wyżej oskarżenia o „współpracę” lub „aktywną pomoc”, były jeszcze na drugim etapie „niegroźne”, gdyż rozbrzmiewały tylko w Izraelu i wewnątrz centrów żydowskiej diaspory. Lecz trzeci etap (lata 70-e) przyniósł nową jakość oszczerczej kampanii — została ona wmontowana do ogólnoświatowego systemu informatycznego [informacyjnego], a stopień eskalacji sięgnął zarzutu, iż cały polski naród aktywnie uczestniczył w ludobójstwie m.in. dzięki swym strukturom podziemnym, takim jak Armia Krajowa. Nikt nie chciał słuchać, że polskie 
Państwo Podziemne bezwzględnie skazywało na śmierć i rękami AK eliminowało każdego, kto pomógł Niemcom chwytać Żydów. Lansowano tezę dokładnie odwrotną, i to wszędzie, również w krajach egzotycznych, gdzie Holocaust nie obchodził nikogo. Dla przykładu: A.D. 1978 brazylijski tygodnik „Manchete” drukował tekst Isaaca Kawy o „nazistowskich partyzantach z polskiej Armii Krajowej, którzy mordowali Żydów”. 

Panświatowe upowszechnianie kalumnii miałoby zbyt słabą słyszalność, gdyby ograniczyło się tylko do informacji przez media. Zaprzęgnięto więc i sztukę. Literaturę (mnóstwo antypolskich powieści, m.in. spod piór tak znanych pisarzy jak Leon Uris czy William Styron, gigantyczna kampania reklamowa wokół „Malowanego ptaka” Kosińskiego, etc.) oraz film (m.in. paszkwil Lanzmanna „Shoah” czy głośny serial „Holocaust”, gdzie Żydów rozstrzeliwują ludzie w mundurach polskich z orzełkami na czapkach). 

Czwarty etap (lata 80-e i 90-e) stał się fazą kolejnej eskalacji. Grana jest upiorna melodia, zdawałoby sie niemożliwa do zagrania w racjonalnym świecie — że głównymi eksterminatorami Żydów byli Polacy! Czy możliwy będzie piąty etap? Piaty etap mógłby np. oskarżyć Polaków o ukrzyżowanie Chrystusa (notabene jeden z tzw. „polish jokes”, polakożerczych dowcipów, które seryjnie produkują amerykańscy Żydzi, mówi, iż „Chrystusa ukrzyżowali pijani Polaczkowie”). Koszerna moralność nie zna granic. 

Cofnijmy sie jeszcze do trzeciego etapu. Na tym trzecim etapie eskalowania paranoi wymierzonej w Polaków zaczęto dokonywać charakterystycznej żonglerki terminologią. Była to sztuczka semantyczna niby niewiele znacząca, lecz w istocie o kapitalnym znaczeniu. Słowo Niemcy zastąpiono słowem naziści. Kilka przykładów: „Naziści i Polacy wymordowali Żydów podczas II wojny światowej” („The Edmonton Journal”); „Polacy robili to jako alianci nazistów” („Shoah Memorandum”); „Nazistowskie Gestapo miało najlepszych przyjaciół wśród antysemitów polskich” („The Jewish Week”); „Polacy wymordowali w czasie wojny więcej Żydów niż naziści” („Canadian Jewish News”). Trzy z czterech powyższych przykładów to teksty kanadyjskie, których wybór przedrukowała „Gazeta Polska” Piotra Wierzbickiego, lecz częstotliwość takich wypowiedzi, w Kanadzie rzeczywiście zatrważająca (byłem trzy miesiące temu w Kanadzie i widziałem to na własne oczy), w USA jest dużo większa, bo mają tam więcej żydowskich i lewicowych mediów. Owe media stopniowo eliminowały Niemców jako autorów Holocaustu, zastępując ich nazistami, później nazistami i Polakami, wreszcie coraz częściej Polakami, czego jaskrawym symbolem jest terminologia tycząca obozów zagłady, która ewoluowała tak: 



  • 1. „Niemieckie obozy koncentracyjne”. 
  • 2. „Nazistowskie obozy koncentracyjne”. 
  • 3. „Nazistowsko-polskie obozy koncentracyjne”. 
  • 4. „Polskie obozy koncentracyjne”. 

Ostatni, czwarty termin, dzisiaj najmodniejszy, regularnie używany przez media Zachodu, to element czwartego etapu antypolskiej kampanii w kwestii „Shoah”. Polacy awansowali tu na głównych Żydobójców. „Obozy śmierci były zarządzane przez Polaków”; „Oświęcim jest symbolem ludobójczego 
barbarzyństwa Polaków, którzy mordowali Żydów”; „Krew Żydów obciąża przede wszystkim Polaków”; „Za Oświęcim i Treblinkę odpowiada głównie naród polski”; „Armia Krajowa była ludobójcza organizacja antyżydowska eksterminująca Żydów pod parawanem działalności antyniemieckiej”, itd., itp. 
Można cytować w nieskończoność, zwłaszcza z zachodniej tzw. etnicznej prasy żydowskiej, która wszakże kształtuje opinie dziennikarzy znanych, wielonakładowych pism. Media te otrzymują i lansują dwa rodzaje „dowodów”: wstępnym jest właśnie cytat z „Jewish Press”, „Jewish Week”, 
„Jewish News”, „Jewish Gazette”, „Jewish Time”, „Jewish Mail”, „Jewish Messanger”, „Jewish Globe”, etc, a drugim, potwierdzającym, są licznie płynące do redakcji i publikowane listy od „naocznych świadków”, metoda stara jak świat, pozwalająca „udowodnić” każdą tezę, choćby ekstremalnie absurdalną. Literacki wymysł Styrona, że to polski profesor zaprojektował komory gazowe i krematoria do zagłady Żydów, staje się tezą „naukową”. Brednia, że „Polacy spaśli sie krwią Żydów” („The Jewish Times”), zostaje dogmatem. Pytanie: „Czyż może być coś bardziej naturalnego niż nienawiść do polskich morderców?” („B-nai B-rith Messanger”) brzmi jak credo. 

Opinia publiczna Zachodu — niestety — kupuje te kłamstwa. Jest to opinia, która zgodnie z dyrektywami „political correctness” ogłupiono już tak bardzo i tak moralnie zrelatywizowano, iż kupi ona każdą brednie, łyknie każdą miksturę przyrządzoną przez właścicieli mass-mediów. Ankieta we Francji („Le Monde”) wykazała, że dla Francuzek „obraz eleganckiego SSmana z pejczem to coś bardzo seksualnie pociągającego”. Ten obraz źle pasuje do komory gazowej i do sadzy krematorium; obraz polskiego łachudry-antysemity jest tu natomiast „comme il faut”. 

We wschodniej Europie, gdzie Niemcy dokonywali ludobójstwa, znowelizowana wersja autorstwa Holocaustu przynajmniej chwilowo nie ma szans żadnych. Zbyt wielu ludzi pamięta jeszcze tamtą rzeczywistość i uczy swoje dzieci prawdy o niej. Mimo to próby „przekrętu” są podejmowane już dziś. „Dokumentalny” wykład gazety Michnika o mordowaniu Żydów rękami Akowców ma stanowić warstwę dowodową tezy lansowanej na Zachodzie, iż „AK była ludobójczą organizacją antyżydowską” („New York Times Book Review”). Również w kwestii „polskich obozów zagłady” Michnik raczył był się ustosunkować, twierdząc (podczas rozmowy z Niemcem Habermasem):

 „Zanim Hitler tu przyszedł, myśmy założyli własny obóz koncentracyjny”. Jest to muzyka dla uszu Niemców i potwierdzenie dla żydowskich manipulatorów, którzy głoszą, że „Polacy dali Hitlerowi zachętę do budowania obozów śmierci” („The London Free Press”).
 Takie „numery” Michnika oczywiście wywołują głosy sprzeciwu, ale jak już powiedziałem — każde słowo sprzeciwu w walce o własne dobre imię przeciwko żydowskim oszczercom zostaje bezlitośnie wykorzystane dla jeszcze większego utytłania ofiary. 

Główny kanadyjski dziennik, „Toronto Star”, pisze: „Ludobójstwo dokonane na Żydach Polacy usprawiedliwiają racjonalizując je, i w ten sposób całkowicie wyzbywają się poczucia winy”. Polak czytając to przeciera kwadratowe oczy i czuje sie uczestnikiem koszmarnego snu, widzem schizofrenicznego horroru wyświetlanego na jawie. 

Ów horror ma wszelkie cechy sprawy Katynia. Komunistyczna propaganda kłamała przez pół wieku, przypisując rosyjską zbrodnię Niemcom, mimo że na Zachodzie istniały (i były drukowane) dokumenty o prawdziwych sprawcach hekatomby. Również w kwestii prawdziwych współwinowajców Holocaustu uczciwi Żydzi publikują dokumentalne prace już od dawna (H. G. Adler, „Theresienstadt 1941-1945”, Tubingen 1955; R. Hilberg, „The Destruction of the European Jews”, Chicago 1961) — wskazując Żydów. Wybitna filozofka, politolożka i socjolożka, autorka tak renomowanych dzieł, jak „The Origins of Totalitarianism” czy „The Human Condition”, wielka żydowska dama niezależnej myśli, Hannah Arendt (1906-75), trzydzieści lat temu ośmieliła się krzyknąć na cały świat prawdę, której ktoś spoza społeczności żydowskiej nie ośmieliłby się szepnąć, choćby miał tony dokumentów-dowodów dla poparcia tej tezy. Jakiej tezy? Że bez aktywnej współpracy Żydów Holocaust był nie do zrealizowania pod żadnym względem! Technicznym, logistycznym, organizacyjnym, każdym. Arendt nazwała swych braci głównymi winnymi Holocaustu! Cytuję fragmenty jej oskarżenia: 

„Dla Żyda istotna rola Żydów w eksterminowaniu narodu żydowskiego jest najczarniejszą kartą «Shoah» (...) Niemcy zrobili wiele, i to nie tylko w krajach przez siebie okupowanych, lecz i sprzymierzonych, chcąc uniknąć komplikacji i chaosu. Rzeczoznawcy prawni sformułowali odpowiednie prawodawstwo konfiskacyjne (majątki Żydów) i ewakuacyjne (wywózka). Ministerstwo Finansów zawiadowało olbrzymim łupem, a zegarki, kosztowności i złote zęby były sortowane w Banku Rzeszy i odsyłane do Pruskiej Mennicy Państwowej. Ministerstwo Komunikacji dbało, by potrzeby wojenne nie ograniczyły taboru zaplanowanego do wywózek i by rozkład jazdy żydowskich transportów nie kolidował z rozkładem jazdy innych pociągów. Ludzie Eichmanna ustalali precyzyjne liczbowe parametry każdego transportu i nadzorowali zbiórki oraz załadunek. Same te czynności wykonywała policja żydowska (...) Była pod tym względem niezastąpiona, utrzymywała porządek, sumiennie wyłapywała zbiegów, bez niej wszystko by się rozleciało, chaos zniszczyłby całą operację”. 

Tu na moment autorce przerywam, by zauważyć, iż w kwestii żydowskich kolaborantów SS, Gestapo oraz innych hitlerowskich służb jest w Polsce i na świecie bogata literatura. Żydzi z gett, kronikarze i pamiętnikarze, piszą „expressis verbis”, że okrucieństwo żandarmerii żydowskiej, Ordnungs-Hüter, znacznie przekraczało okrucieństwo Niemców, Ukraińców i Łotyszów; że żydowskie brygady Gestapo (według akt Delegatury AK na Kraj — 1378 ludzi; łącznie Gestapo miało ponad 8 tysięcy żydowskich kolaborantów w samej Warszawie!) dokonywało rzeczy przerażających jako człon Sonderkommando AS Hauptsturmfuhrera Spilkera; że osławiona żydowska „Trzynastka” (zespół Ganzwajcha i Szterfelda), wyłapująca Żydów do wywózek, licytowała się w zbrodniach na własnym narodzie z policją żydowską Szenkmana i Lejkina; itd. Wszystkie europejskie miasta i miasteczka, gdzie mieszkali Żydzi, widziały wówczas właśnie to — wywózkę Żydów realizowaną staraniem funkcjonariuszy żydowskich. Jednak oskarżenia prof. Arendt nie są wymierzone głównie przeciwko tym policjantom, czyli technicznym wykonawcom. Jak również nie przeciwko żydowskim służbom w obozach zagłady, chociaż piętnuje ona i tę współpracę: 

„Każda mordercza czynność w obozach zagłady była dziełem żydowskich brygad — ten fakt bezspornie ustalono. Żydzi obsługiwali komory gazowe i krematoria, wyrywali trupom zęby i obcinali włosy, grzebali resztki zwłok i rozkopywali masowe groby w celu zatarcia śladów ludobójstwa. Wiadomo również, że komory gazowe były budowane przez żydowskich techników (np. w Teresinie). Wszystko to była potworność, lecz nie ona stanowi problem moralny...”. 

Istoty moralnego problemu Hannah Arendt dotknęła wytaczając 
oskarżenie nie przeciwko żydowskim „rękom”, tylko przeciwko żydowskim „mózgom” — przeciwko przywódcom Żydów: 

„Sama uległość Żydów nie wystarczała Niemcom. Byłaby czynnikiem zbyt słabym, aby wyeliminować nawał wielkich kłopotów, które utrudniały realizację «Ostatecznego rozwiązania», mającego się dokonać w całej Europie (...) Eichmann, rzecz prosta, nie spodziewał się, iż Żydzi wyrażą entuzjazm dla własnej zagłady, ale pragnął, by wykazali coś więcej niż uległość. Pragnął ich współpracy w ludobójstwie. I, co jest doprawdy osobliwe, Żydzi nie zawiedli go! Bez ich pomocy nie miał szans na gładką realizację «Shoah» (...) Chodziło o współdziałanie z hitlerowską machiną zagłady przywódców żydowskich cieszących się wielkim autorytetem wśród pobratymców, o współpracę, która Niemcy uważali za fundament całej swej żydowskiej polityki (...) Żydzi w każdym zamieszkiwanym przez siebie miejscu mieli lokalnych przywódców, i wszędzie, nieomal bez wyjątku, ci przywódcy chętnie poszli na współpracę z hitlerowcami, formując Rady Żydowskie (Judenraty), które kierowały wywózką (...) Jako funkcjonariusze tych Rad przywódcy żydowscy dostawali ogromną władzę, a w manifestach, które pisali (zapewne z inspiracji, lecz nie pod dyktando hitlerowców), brzmi prawdziwa satysfakcja z uzyskania tej władzy (...) Bez daleko posuniętego współdziałania Rad Żydowskich zamordowanie tak wielkiej liczby Żydów byłoby niemożliwe”. 

Wyłożenie przez prof. Arendt straszliwej prawdy ośmieliło (rok później) izraelski dziennik „Cherut” do uzupełnienia mowy oskarżycielskiej tekstem „Sądzić będzie Historia...” (1964): 

„Jak wytłumaczyć fakt, że przywódcy ruchu syjonistycznego w Palestynie milczeli? Czemu nie podnieśli krzyku na cały świat? (...) Swym milczeniem współpracowali oni w nie mniejszej mierze od tych nędzników — szefów i członków Judenratów — którzy dostarczali Niemcom listy skazanych na zagładę (...) Ci tchórze milczeli w swoich dziurach, dokładnie znając całą prawdę, co stanowiło wielką pomoc dla nazistów. Więc gdy historia będzie sądziła Judenraty i policję żydowską, sądzić ona będzie również wodzów ruchu syjonistycznego”. 

Głos opublikowany w „Cherut” miał tylko lokalny zasięg. Tekst Hannah Arendt miał zasięg międzynarodowy. Właściwie należałoby przytoczyć nie fragmenty owego tekstu, jak to uczyniłem, lecz całość „Eichmann in Jerusalem. A Raport on the Banality of Evil” (1963) — całość pełna drastycznych szczegółów współpracy Żydów i Niemców w mordowaniu ludu Izaaka, Jakuba i Abrahama (choć brakuje tam równie precyzyjnych informacji o handelku, który kręgi bogatego żydostwa zamieszkującego Szwajcarię i kraje pozaeuropejskie prowadziły z hitlerowcami, wykupując co znaczniejszych i zamożniejszych Żydów). Akt oskarżenia sformułowany tak bezkompromisowo i tak uczciwie przez Żydówkę, a do tego figurę tak ważną, przez uczoną o światowym rozgłosie, wstrząsnął Żydami. Wydano jej wojnę totalną; dziesiątki artykułów i kilka książek najgłośniejszą była książka J. Robinsona, 1965) mieszały ją z błotem, co ona sama nazwała „brutalną kampanią przeciwko prawdzie o «Shoah»”. 

Dzisiejszym etapem tej samej kampanii jest rozwiązywanie uwierającej Żydów kwestii polskiej za pomocą kłamstw o polskim współudziale (lub głównym udziale) w mordzie zbiorowym na Żydach. Oświęcim był budowany dla Polaków, a dopiero dwa lata później zaczęto zwozić tam masowo Żydów — dziś Żydzi twierdzą, że był wybudowany i kierowany przez Polaków. Armia Krajowa jak mogła pomagała Żydom i Gettu Warszawskiemu — dziś Żydzi twierdzą, że była antyżydowską organizacją ludobójczą. Polacy ukrywali i ocalili setki, jeśli nie tysiące Żydów, płacąc za to często własnymi żywotami dziś Żydzi twierdzą, że Polacy wymordowali miliony Żydów. 

Filmowy pomnik zmajstrowano w Hollywood cwaniakowi niemieckiemu, który ratował Żydów za pieniądze, kosztowności i seks. Oscary sprawiły, że Schindler na wszystkich kontynentach zdobywa sławę jako monopolistyczny anioł ocalenia, sławę jedynego sprawiedliwego, co ratował Żydów, których Polacy nienawidzili (czyż polskie dzieci nie fetują w tym filmie Holocaustu, i czyż hitlerowscy oprawcy nie mówią w tym filmie po polsku?). Zbawczy monopol Schindlera został już nawet uwieczniony „kawałem” bardzo popularnym wśród zachodnich intelektualistów: 
— „Byłeś na «Liście Schindlera»? 
— Nie. 
- No to jak przeżyłeś?” 

Sondaże zachodnich ośrodków wykazują, że prawie jedna trzecia młodych ludzi Zachodu, gdy ich spytać: kto podczas wojny światowej mordował Żydów?, odpowiada: Polacy. To dziś. Nasze wnuki usłyszą, że Niemcy tworzyli getta, by chronić Żydów przed ludobójczym antysemityzmem Polaków, lecz część starozakonnych trafiła jednak do polskich lagrów, gdzie 
ich zagazowano. 

„Talmud” mówi: 

„Ten, kto obmawia, i ten, kto słucha obmowy, ten, kto świadczy fałszywie przeciw drugiemu, godzien jest, aby go rzucić psom na pożarcie, jako powiedziano: «Rzucicie go psu», i tuż obok powiedziano: «Nie będziesz rozgłaszał fałszywych wieści»"


(„Pesachim” 118)*. 

I mówi „Talmud”: 

„Albowiem powiedziano: «Będziesz stronił od kłamstwa»" 
(„Szewuot” 30)*. 

Waldemar Łysiak 
Pierwodruk „TYGODNIK SOLIDARNOŚĆ” z 24 czerwca 1994 r.; „Łysiak na łamach oraz wywiad-rzeka 3”, Warszawa 1995, ss. 63-72. 
* — Tłum. Szymon Datner i Anna Kamieńska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz